Od przeszło trzech lat stosowanie czegoś, co, równie powszechnie, co nieprecyzyjnie[1], (a co gorsza niewłaściwie[2]), określane jest mianem „medycznej marihuany”, jest w Polsce legalne. Mimo to terapia konopna w naszym kraju w dalszym ciągu jest dla pacjentów niedostępna.

Mimo że, jak wskazują oficjalne dane GIF[3], z roku na rok na polski rynek trafia coraz więcej surowca, to pacjenci cierpiący na takie schorzenia jak choroba Parkinsona, Alzhaimera stwardnienie rozsiane, padaczka lekooporna, AIDS, nowotwory, fibromialgia, depresja, chroniczny ból, jaskra, insomnia, SARS-CoV-2, czy setki innych chorób, w tym terminalnych, zamiast w aptekach, są zmuszeni szukać pomocy na dzikim rynku niewiadomego pochodzenia preparatów polecanych przez „influencerki” na Instagramie, bądź ryzykując poniesienie odpowiedzialności karnej, zaopatrywać się w najciemniejszej bramie na osiedlu.
Jest to skrajnie patologiczna sytuacja, w której człowiek zmagający się z poważnymi dolegliwościami zdrowotnymi, potrzebujący pomocy, zamiast uzyskać od państwa należne[4] wsparcie, otrzymuje z prokuratury postanowienie o przedstawieniu zarzutów. Natomiast organizacji państwowej, która, zapewniając, że działa w celu poprawy losu pacjentów, w rzeczywistości mami swoich obywateli (bo z perspektywy czasu nie sposób inaczej określić działania polityków PiS podczas prac legislacyjnych[5] nad legalizacją medycznego wykorzystania konopi), trudno wróżyć świetlaną przyszłość.
1. Brak dostępności surowca– rozwiązania systemowe
Temat rzeka, ale rzetelność wymaga by cofnąć się do prehistorii. Dawno dawno temu, (1 lutego 2016 r!) prekursor polskiego rapu rodem z miasta szczycącego się najznakomitszym majonezem na świecie, wraz z aktywistami konopnymi, Jędrzejem Sadowskim i heroiczną Dorotą Gudaniec (mamą chorego na padaczkę lekooporną Maxa), zainicjowali prace nad projektem ustawy, który miał doprowadzić do poprawy losu pacjentów stosujących konopie w celach medycznych. Ostatecznie projekt zakładał stworzenie narodowego systemu upraw i przetwórstwa konopi w oparciu o Instytut Włókien Naturalnych i Narodowy Instytut Leków. Przedstawiciel specyficznie postrzegającej patriotyzm partii – Grzegorz Raczak oraz ówczesny podsekretarz stanu MZ Krzysztof Łanda, (który w atmosferze skandalu zniknął z polityki równie szybko i nieoczekiwanie jak się w niej pojawił, przechodząc do największej korporacji prawniczej w Polsce, mającej wątpliwy moralnie zwyczaj zatrudniania byłych urzędników państwowych) uznali jednak, że lepiej będzie uzależnić polskich pacjentów od zagranicznych dostawców, którym postawiono tak trudne do spełnienia wymogi, że polscy pacjenci pozostali bez dostępu do terapii.
Czytelnikom o mocnych nerwach polecam lekturę całości stenogramu z posiedzenia komisji zdrowia, gdyż najrzetelniej odda ona przebieg burzliwej dyskusji pomiędzy zwolennikami upraw krajowych a stronnictwem uzależniającym polskich pacjentów od dostaw z zagranicy. Streszczając wzmiankowaną dysputę należałoby stwierdzić, że z jednej strony walczący o prawa pacjentów Liroy[6], Gudaniec[7], Chybicka[8], Kopacz[9] i Arłukowicz[10] przekonują, że Polska, aby móc zapewnić pacjentom dostęp do terapii, powinna wprowadzić uprawy krajowe, bo w innym wypadku pacjenci pozostaną pozbawieni dostępu do leku. Z drugiej natomiast strony Łanda[11] zapewniał, że zapotrzebowanie na surowiec będzie niewielkie, a zagraniczne firmy podołają dostawom, gdyż, jak twierdził, „wysłał do nich wiadomość i czeka na odpowiedź”[12]. Raczak z kolei w proroczych słowach zapewniał, że: „teraz, kiedy marihuana będzie w aptekach, to będzie dostępna”. Obaj Panowie zapewniali, że będą monitorować sytuację i jeżeli okaże się, że pacjenci pozostają bez terapii, to szybko zostanie uchwalona ustawa z rozwiązaniem opartym na uprawach krajowych[13]. Problem polega jednak na tym, że Panów nie ma już w polityce, tak jak surowca w aptekach.
Nie chcę żeby to był polityczny tekst, ale sprawiedliwość wymaga powiedzenia jasno i otwarcie, że jeżeli ktoś ponosi moralną odpowiedzialność[14] za to, że setki tysięcy pacjentów cierpi na brak dostępności surowca, to są to Krzysztof Łanda i Grzegorz Raczak, których nie podejrzewam o złe intencje (co innego ich przełożonych), ale którzy bądź to przedłożyli interes polityczny nad dobro pacjentów, bądź w swojej pysze i zarozumiałym przekonaniu o nieomylności, zamknęli uszy na argumenty ludzi, którzy (z perspektywy czasu możemy stwierdzić to z całą pewnością), mieli rację. W takich sytuacjach czuję pewne rozgoryczenie z powodu niezaspokojonego poczucia sprawiedliwości. Gdy w debacie publicznej ścierają się dwa poglądy, dysputa jest huczliwie relacjonowane przez media, lecz gdy bitewny kurz opadnie, a z perspektywy czasu okaże się, że jedna strona (jak w tym przypadku) miała rację, a druga (w najlepszym przypadku) się po prostu myliła, to temat nie zostaje ponownie przywołany. I nie chodzi o to, aby rehabilitować zwycięzców i osądzać przegranych, bo jedynymi przegranymi w tym sporze są jak zwykle najsłabsi, czyli pozbawieni swoich praw i leków pacjenci. Chodzi o to, że jako społeczeństwo powinniśmy ufać i powierzać władzę ludziom inteligentnym, czyli tym, którzy wykazali się prawidłowym osądem i mimo niedysponowania kompletnymi danymi potrafili przewidzieć z dokładnością 1:1 wynik uchwalanych rozwiązań legislacyjnych. Dodatkowo, przewrotność całej sytuacji przejawia się w tym, że przekonujący o dysfunkcyjności uchwalonego rozwiązania Liroy i Gudaniec pozostali popularyzatorami wiedzy na temat konopi, prof. Chybicka została senatorką, Kopacz i Arłukowicz trafili do Parlamentu Europejskiego, natomiast po tych, którzy przeforsowali ustawę w obecnym kształcie (Raczak, Chrynkiewicz, Łanda), słuch zaginął. Tyle o polityce.

2. Niski poziom świadomości – lekarze nie ordynują
„Jadą, jadą dzieci drogą,
siostrzyczka i brat,
i nadziwić się nie mogą,
jaki piękny świat.
Tu się kryje biała chata,
tu słomiany dach,
przy niej wierzba rosochata,
a w konopiach strach.” […]
Babcia śpiewała mi kołysankę do zacytowanego wiersza Marii Konopnickiej w nadziei, że uda jej się skłonić sześcioletniego mnie i mojego o dwa lata młodszego brata do snu. Oczywiście poetka posługując się słowem „strach” nie miała na myśli synonimu lęku, a po prostu strach na wróble – imitującą człowieka kukłę, która miała odstraszyć ptactwo, zapobiegając niszczeniu, powszechnie wówczas uprawianych konopi.
A propos cytatów, które się godnie zestarzały, to niemalże sto lat po wydaniu zacytowanego wiersza, Jarosław Kaczyński, pytany podczas konferencji prasowej o zwalczanie konopi, poprowadził zabawny monolog pytając retorycznie: „ […] czy marihuana jest z konopi? Chyba nie… przynajmniej ja nic na ten temat nie wiem. W każdym razie nie wiem jak Pan łączy marihuanę z konopiami?”.
Przywołuję te cytaty, nie po to aby popularyzować poezję czy dyskredytować polityków, ale aby uwidocznić jak zatrważająco niski jest poziom wiedzy ogółu polskiego społeczeństwa na temat tak niegdyś powszechnie w polskiej kulturze obecnych konopi w ogóle, a tym bardziej ich zastosowania w medycynie. Niestety sytuacja wśród lekarzy i farmaceutów nie jest zdecydowanie lepsza. Brak należytej edukacji o funkcjonowaniu układu endokannabinoidowego w programie studiów medycznych powoduje, że lekarze boją się, tudzież nie potrafią prowadzić terapii konopnej. Ponadto problematyka ochrony własności przemysłowej medycznego zastosowania rośliny powoduje, że „niekannabisowe” firmy farmaceutyczne, ze względu na brak korzyści finansowych wynikających z 10 letniej wyłączności rynkowej, nie są zainteresowane prowadzeniem kosztownych badań klinicznych, w związku z czym susz nie jest zarejestrowany jako produkt leczniczy. Skutkuje to brakiem charakterystyki produktu leczniczego, (swoistej instrukcji obsługi produktu leczniczego) zatem stosowanie konopi zawsze w pewnym sensie będzie stosowaniem „off- label”, czyli poza wskazaniem producenta. Lekarze boją się w związku z tym przepisywać konopie, bo musieliby wziąć na siebie odpowiedzialność za ewentualne działania niepożądane. Co ciekawe, umiejscowienie receptorów CB1 i CB2 powoduje, że kannabinoidy nie oddziałują na funkcje życiowe organizmu, stąd nie odnotowano dotychczas śmierci z powodu przedawkowania konopi. Last but not least – nieświadomość i mentalne ograniczenie społeczeństwa prowadzi do ostracyzmu jaki spotyka pacjentów stosujących konopie w celach medycznych.
3. Państwo nie refunduje
Zwykło się mawiać, że jeżeli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Zwykło się też tłumaczyć dramatyczną sytuację systemu ochrony zdrowia brakiem środków publicznych. Jedno z popularniejszych kłamstw jakimi przez laty karmiono polskie społeczeństwo, dopóki światowa pandemia dobitnie nie uwidoczniła do czego prowadzą lata zaniedbań i niedofinansowanie służby zdrowia. Nie będę rozwodził się tu na temat tego, jak podle oszukano protestujących rezydentów domagających się wzrostu odsetka PKB przeznaczonego na służbę zdrowia. Przytoczę tylko dwie liczby: 123 mln EUR – jest to kwota środków przeznaczona w 2019 roku przez niemieckiego ubezpieczyciela publicznego na refundację leków konopnych. 2 mld PLN (442,5 mln EUR)– tyle, kolejny rok z rzędu, przeznacza polski rząd na manipulacyjną propagandę promującą disco polo. Aby nie być posądzonym o populizm, nie powiem ile zostało przeznaczone na wybory widmo, czy wsparcie prywatnej toruńskiej (pseudo)uczelni. Jeżeli jeszcze nie czujecie się przekonani, że gdyby rozsądniej wydatkowano środki publiczne Polaków, to gościu w czerwonych oprawkach nie musiałby co roku organizować narodowej zrzutki pod znakiem serduszka, aby zapewnić polskiej służbie zdrowia egzystencję, to wyobraźcie sobie, jakie środki z budżetu państwa (przeznaczane na ściganie posiadania suszu konopi z THC> 0,2%) udałoby się zaoszczędzić, gdyby zdekryminalizowano posiadanie rośliny z rodzaju Cannabis.
Mało popularny wśród rządzących dokument z 1997 r. głosi, że władza w RP należy i winna być sprawowana przez Naród (art. 4). Jakie zatem znaczenie należałoby przypisać wynikom badania opinii publicznej, z których wynika, że ponad 60% Polaków uważa, że nie należy karać posiadania na własny użytek niewielkich ilości marihuany więzieniem? Mówi się, że wszystko ma swoje granice, wyobraźnia zapewne również, dlatego nawet nie proszę Was o wyobrażenie sobie jaki wpływ zyskałby budżetu państwa , gdyby zalegalizowano konopie.
4. Wprowadzenie do obrotu – ang. Bottleneck; pol. Wąskie gardło

W największym uproszczeniu, farmaceutyczny łańcuch dystrybucji wygląda tak, że lek od wytwórcy trafia do hurtowni farmaceutycznej, z której sprzedawany jest do apteki. Zawsze w tej kolejności i nigdy w drugą stronę. Co do zasady, nie inaczej jest z surowcem farmaceutycznym w postaci Cannabis. Obecnie zaledwie dwóm firmom udało się spełnić niezwykle wyśrubowane wymogi i po trwającym około roku procesie rejestracyjnym uzyskać dopuszczenie do obrotu 6 rodzajów suszu.
Clue problemu polega jednak na tym, że Cannabis jest surowcem naturalnym – rośliną uprawianą w glebie. Dlatego mimo najwyższych standardów, wieloletniego doświadczenia światowych liderów, upraw przy wykorzystaniu najwyższej technologii w warunkach w pełni kontrolowanych i powtarzalnych (tzw. indoor), spełnienia standardów GMP, zdarza się, że dana partia suszu nie mieści się w specyfikacji. Przeważnie jednak się mieści, ale skład i stężenia kannabinoidów zawartych w roślinie z biegiem czasu się zmienia. Zatem nawet jeżeli przeznaczony na polski rynek surowiec farmaceutyczny, pochodzący z wiodących kanadyjskich upraw, w momencie pakowania spełnia wysokie standardy i mieści się w limitach markerów THC i CBD, to zdarza się, że ponowna kosztowna analiza biochemiczna przeprowadzana przed zwolnieniem serii do Polski, wykazuje przekroczenie wartości referencyjnych.
Najmocniejsze zostawiłem na koniec – okazuje się bowiem, że polskie organy rygorystycznie stosują pochodzący z zawartej w niemieckiej farmakopei (DAB) monografii konopnej, trudny do spełnienia dla wytwórcy wskaźnik tolerancji na poziomie +/-10%, podczas gdy niemiecki BfArM[15] zwykł przyjmować wskaźnik tolerancji na poziomie +/- 20%[16]. Ponadto regulacyjny status konopi (a raczej kannabinoidów) w Niemczech jako substancji czynnej rzutuje na znaczne uproszczenie procesów rejestracyjnych. Nie muszę chyba dodawać, że wytwórca sprzedając susz niemieckim hurtowniom uzyska korzystniejszą cenę, a o setkach milionów euro wykładanych przez „niemiecki NFZ” na refundację już wspominałem. Z wrodzonej skłonności do ironii dodam tylko, że w odróżnieniu od elektrycznych samochodów, niemiecki układ endokannabinoidowy, działa zupełnie podobnie do polskiego.
5. Apteki nie mają i nie wytwarzają
Choć apteka ma obowiązek posiadania „na stanie” leków w ilości i asortymencie niezbędnym do zaspokojenia potrzeb zdrowotnych miejscowej ludności[17], a kierownik apteki nie może „odesłać” pacjenta bez „załatwienia” mu poszukiwanego przez niego leku, w tym również bez zapewnienia wytworzenia mu leku recepturowego na bazie Cannabis w uzgodnionym z nim terminie, to niestety w praktyce rzecz ma się zgoła odmiennie. Pacjenci odsyłani są z apteki do apteki w poszukiwaniu niezbędnych farmaceutyków. Taki stan rzeczy jest wypadkową szeregu czynników, wśród których należy wymienić niegodny z prawem UE, absurdalnie szeroko wykładany, zakaz reklamy aptek[18]. Zgodnie, z interpretacją tego przepisu – apteka nie jest uprawniona do informowania pacjentów o posiadanych lekach.
Poza tym, apteki niechętnie nabywają od hurtowni susz konopny, gdyż ma on ograniczony (przeważnie dość krótki) termin przydatności. Wynika to z faktu, że (jak już zostało powiedziane), skład kannabinoidowy jest zmienny w czasie. Nie oznacza to jednak, że po upływie terminu przydatności susz jest szkodliwy, czy traci charakterystyczne właściwości16. Nie. Po prostu po tym czasie producent nie może zagwarantować utrzymania deklarowanego składu i proporcji kannabinoidów. Wobec tego, (poza regulacjami prawnymi), nic nie stoi na przeszkodzie, aby susz przeterminowany, bądź z krótkim terminem przydatności, był bezpłatnie przekazywany do hospicjów, domów opieki społecznej, tudzież szpitali z przeznaczeniem dla pacjentów cierpiących na nieuleczalne choroby. Stąd wielce pożądana byłaby zmiana przepisów w tym zakresie.
Ponadto apteki niechętnie nabywają od hurtowni susz konopny, gdyż zawiera on substancje psychotropowe, z przechowywaniem, których prawo wiąże szereg dodatkowych wymagań np. raportowych (m.in. prowadzenie książki kontroli środków odurzających i substancji psychotropowych).
Po czwarte, apteki niechętnie nabywają od hurtowni susz konopny, gdyż przeważnie hurtownie zastrzegają w umowie brak możliwości zwrotu surowca. W związku z tym apteka ponosi ryzyko gospodarcze straty – pozostania z przeterminowanym suszem, który (porównaj po drugie), zgodnie z obowiązującymi regulacjami prawnymi nie może być wyrzucony. Musi zostać zutylizowany w obecności urzędnika państwowego – inspektora farmaceutycznego.
I choć suszu jest w aptekach jak na lekarstwo, (ech te gierki słowne), to zdarza się, że jest. Jak wygląda obecnie wytwarzanie leku recepturowego na bazie Cannabis? Na czym polega to legendarne wytwarzanie leków recepturowych z surowca farmaceutycznego, za którym to rozwiązaniem Ministerstwo Zdrowia tak usilnie optowało?
W najlepszym wypadku, gdy pacjentowi przepisana została mniejsza ilość suszu niż jest w opakowaniu- na przepakowaniu. Farmaceuta otwiera opakowanie, odmierza zaordynowaną ilość , którą przepakowuje do mniejszego opakowania. Żenujące. Tyle się mówi o opiece farmaceutycznej. O nowych uprawnieniach farmaceutów. O zaangażowaniu, zwłaszcza wobec problemów kadrowych w służbie zdrowia, tego stosunkowo licznego i solidnie wykształconego zawodu medycznego, do wsparcia medyków. I co? Władze samorządu aptekarskiego są bardziej zaangażowane w zwalczanie sieci aptecznych niż w dbanie o prestiż zawodu farmaceuty i rzeczywistą troskę o pacjentów. Wytwarzanie leków recepturowych jest przecież ukoronowaniem pracy farmaceuty. Tym, co różnicuje go od sprzedawcy w sklepie.
Dlaczego zatem farmaceuci nie wytwarzają leków recepturowych na bazie konopi?
Cóż, jak zwykle przyczyn jest kilka. Bardzo niewiele aptek jest należycie wyposażonych w dość jednak kosztowny sprzęt ekstrakcyjny/ laboratoryjny. Po drugie, umiejętności farmaceutów, którzy przeważnie nie są należycie wyedukowani w tym zakresie, mało kiedy im na to pozwalają. Po trzecie (i niestety najważniejsze) pozostają istotne wątpliwości natury formalno- prawnej. Myślę, że wielu farmaceutów wobec braku w Farmakopei Polskiej monografii szczegółowych określających zasady sporządzania różnych postaci leków recepturowych na bazie surowca konopnego, nie orientuje się jak właściwie sporządzić np. olej konopny szerokiego spektrum.
Niech za zobrazowanie poziomu dezinformacji w tej materii posłuży stanowisko Ministerstwa Zdrowia, które w odpowiedzi na kolejną z rzędu interpelację poselską zapytującą o przyczynę braku dostępności surowca farmaceutycznego – Cannabis Flos – w aptekach, odpowiada od rzeczy, że: „wszystkie surowce roślinne muszą spełniać wymagania monografii ogólnej Plantae medicinales. Zgodnie bowiem z zasadami stosowania wymagań Farmakopei Europejskiej / Farmakopei Polskiej substancje roślinne, przetwory roślinne, oleje roślinne itd., mimo braku w Farmakopei monografii szczegółowych, muszą spełniać wymagania monografii ogólnych dla danej kategorii substancji lub produktu (w przypadku Cannabis flos, monografia Plantae medicinales – substancje roślinne, a w przypadku oleju dodatkowo Oleum herbaria – Oleje tłuste). Monografia ogólna Pharmaceutica (Preparaty farmaceutyczne) podaje wymagania Farmakopei dla substancji czynnych, pomocniczych i postaci leku, które należy stosować w procesie wytwarzania produktów leczniczych lub sporządzania preparatów, w tym nieposiadających pozwolenia na dopuszczenie do obrotu tj. preparatów sporządzanych w aptece. Przetworzone wydzieliny z roślin podlegają monografii ogólnej „Plantae medicineles preparatae”. Czego nie rozumiesz?
Dlaczego w ogóle poruszam tę kwestię? Otóż najpowszechniejszą formą i w zasadzie, ze względu na opisywane trudności, jedyną dostępną, jest forma wziewna w drodze waporyzacji. Jeżeli jednak uświadomimy sobie, że dziecko z dysfunkcjami układu ruchu, czy pacjent z drżeniem spoczynkowym, tudzież bradykinezją – objawami charakterystycznymi w przebiegu choroby Parkinsona, nie jest w stanie waporyzować suszu, to zrozumiemy, dlaczego tak ważne jest wytworzenie np. ekstraktu, który z łatwością może choremu zaaplikować jego opiekun.

[1] Pod koniec 2017 r. został wprowadzony do polskiego porządku prawnego przepis umożliwiający (na podstawie stosownej decyzji URPL) dopuszczenie do obrotu surowca farmaceutycznego w postaci ziela, żywicy, nalewek, oraz wszelkich innych wyciągów z konopi (łac. Cannabis) innych niż włókniste, do sporządzania leków recepturowych. Zgodnie z legalną definicją za „konopie włókniste” uznaje się rośliny z rodzaju konopie (Cannabis L.), gatunku konopie siewne (Cannabis sativa L.), których wysuszone kwiaty i owocujące wierzchołki (bez łodyg, liści i korzeni), zawierają nie więcej niż 0,2% sumy THC i THCA.
[2] Termin „medyczna marihuana” (nota bene tak samo jak marihuana), nie jest ani terminem prawnym, ani terminem botanicznym, przez co trudno jednoznacznie określić zakres znaczeniowy tego pojęcia. W mowie potocznej terminu marihuana często używa się na określenie suszu konopi indyjskiej. Po pierwsze, zawężanie preparatów wytwarzanych z konopi jedynie do suszu świadczy o niskim poziomie świadomości, gdyż z Cannabis można uzyskiwać preparaty o najróżniejszej postaci (wyciągi, żywice, nalewki, ekstrakty z różnym spektrum kannabinoidów, izolaty, pastylki, czopki, pasty, kremy, oleje) implikujące różne drogi podania (np. wziewna, doustna, doodbytnicza). Po drugie, zawężenie znaczenia terminu marihuana jedynie do suszu konopi indyjskiej, nakazywałoby uznać, że np. ekstrakt z konopi siewnych (Cannabis sativa L.) bogaty w CBD z kilkuprocentowym THC, stosowany choćby w leczeniu choroby Parkinsona, nie jest już medyczną marihuaną. Zatem zdanie: „w 2017 roku zalegalizowano w Polsce medyczną marihuanę”, byłoby nieprawdziwe (w sensie logicznym otrzymałoby wartość „0”). Z kolei zgoda na używanie terminu „marihuana”, jako synonimu terminu „konopi innych niż włókniste”, po pierwsze jest niecelowe, gdyż jedynie zaciemnia obraz rzeczy, a po drugie, ze względu na etymologię słowa, niewskazane. Słowo „marihuana” pochodzi najprawdopodobniej z języka hiszpańskiego (María Juana, ang. ‚Mary Jane’, pol. Maria Józefa) i było kolokwialnym określeniem suszu konopnego (przeważnie zapewne bogatszej w psychoaktywny tetrohydrokannabinol konopi indyjskiej) używanego przez ludność pochodzenia meksykańskiego. Urzędnicy państwowi Stanów Zjednoczonych świadomie, z rasistowskich i ksenofobicznych powodów, upowszechnili w dyskursie publicznym ten obco brzmiący termin (gdyż konopie były znane od dawna i nie budziły strachu) w celu wywołania obaw i dezinformacji społeczeństwa. Konopie, które zawdzięczają swój czarny PR Harremu Aslingerowi, stały się narzędziem zwalczania i ciemiężenia i czarnoskórych, latynoamerykanów, a ostatecznie także pacyfistycznie nastawionych, nieprzychylnych władzy, postępowych mieszkańców Ameryki (bitników, hipisów). U podłoża zakazu posiadania i uprawy konopi (bezmyślnie przyjętego przez ONZ) leży kłamstwo o dowodach na szkodliwe działanie konopi. Dziś, gdy wiemy, że naukowe dowody były zatajane, manipulowane, a w najlepszym przypadku ignorowane, mamy świadomość, że konopie są mniej szkodliwe (także dlatego, że nie uzależniają fizycznie) niż powszechnie obecny alkohol, czy mniej uzależniające niż nikotyna. Jeżeli interesuje Was ta „największa mistyfikacja w historii”, to polecam netflixowski paradokument „Wszystkie kolory trawy”, tudzież wywiad z nieocenionym neurobiogiem prof. Jerzym Vetulanim pt. „A w konopiach strach”.
W końcu całkowitym nieporozumieniem, a w dodatku błędnie skonstruowanym w sensie logicznym, jest definicja marihuany zawarta w Słowniku Języka Polskiego PWN (nie jest dla mnie jasne, czemu w ogóle się tam znalazła). Definiowanie marihuany przez pryzmat słowa „narkotyk”, które samo nie ma jasno określonego zakresu znaczeniowego, jest błędem Ignotum per ignotum. Termin narkotyk nie jest terminem prawnym (w prawie mówimy o środkach odurzających bądź substancjach psychotropowych, ewentualnie o nowych substancjach psychoaktywnych), natomiast znów, zgodnie z fatalną definicją PWN, za narkotyk należałoby uznać kawę, alkohol, środki nasenne, nikotynę.
Stąd, z uwagi na dbałość o precyzję języka i nieszerzenie szkodliwych stereotypów, należy postulować zaniechanie posługiwania się w przestrzeni publicznej terminem „marihuana”.
[3] Uzyskane w trybie dostępu do informacji publicznej dane obrazujące ilość surowca farmaceutycznego wprowadzonego na polski rynek w latach 2018 – 2020 r. (w tym również w drodze importu docelowego).
[4] Art. 68 Konstytucji.
1. Każdy ma prawo do ochrony zdrowia.
2.Obywatelom, niezależnie od ich sytuacji materialnej, władze publiczne zapewniają równy dostęp do świadczeń opieki zdrowotnej finansowanej ze środków publicznych. Warunki i zakres udzielania świadczeń określa ustawa.
3.Władze publiczne są obowiązane do zapewnienia szczególnej opieki zdrowotnej dzieciom, kobietom ciężarnym, osobom niepełnosprawnym i osobom w podeszłym wieku.
Art. 6 ust. 1 Ustawy o prawach pacjenta […]
Pacjent ma prawo do świadczeń zdrowotnych odpowiadających wymaganiom aktualnej wiedzy medycznej.
[5] nad ustawą o zmianie ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii oraz ustawy o refundacji leków, środków spożywczych specjalnego przeznaczenia żywieniowego oraz wyrobów medycznych z dnia 7 lipca 2017 r. (Dz.U. Z 2017 r. Poz. 1458)
[6] Liroy: „Co mają zrobić chorzy, którzy w wyniku państwa poprawek nie będą mieć tego leku przez kilka miesięcy? Do kogo mają iść? Komu mają się poskarżyć? Nie dali państwo żadnej nadziei dla ludzi chorych”. […]będę powtarzać aż do znużenia, że przy tym, co tu dzisiaj próbują panowie przepchnąć – […]– nie jesteśmy w stanie zapewnić ludziom dostępu. […]nie jesteśmy dzisiaj w stanie zapewnić surowca. Bardzo więc proszę, panie przewodniczący Raczak, bo pana lubię, niech pan nie bierze na swoje barki takiej odpowiedzialności i nie mówi, że zapewnicie to przez 24 godziny na dobę, bo tego nie zrobicie. […] dyrektor Instytutu Włokiem […] powiedział […], że praktycznie od razu, po tym, co sprawdził, jest w stanie ruszać z uprawą w kraju.[…] Te firmy nie dostarczą nam, tak naprawdę, tyle surowca, ponieważ oni to twierdzili. Nie są w stanie. Rozmawialiśmy z nimi.
[…]Jeżeliby to miało przejść w takiej formie, to ja bardzo poważnie myślę o wycofaniu się z tego projektu ustawy, ponieważ ja nie będę legitymizować tak dużej szkody i tak dużej blokady dla ludzi. […]A my będziemy siedzieć nad tymi kruczkami prawnymi, kiedy świat totalnie się zmienia, jeżeli chodzi o medyczną marihuanę, i dalej będziemy nad nimi procedować.
[7] Gudaniec: „Jeżeli ta ustawa przejdzie w takim kształcie –[…]Osiągniecie tylko tyle, że będziecie legitymizować czarny rynek. Jeżeli bowiem puścicie informację, że jest to dostępne, a de facto nie będzie dostępne – o czym wiemy doskonale, i wy też to wiecie to każdy będzie sięgać na czarny rynek” […].
[8] Chybicka „a dostępność będzie równa zero […]. Dostępność będzie dokładnie taka sama, jak była, jeśli nie gorsza. A jeszcze jest rzecz taka, okrutna, że praktycznie żadnego z rodziców nie będzie na to stać. Na ten zakup będzie stać bogatych ludzi i nikt nie będzie cisnąć na lekarza, nawet w takiej sytuacji, że padaczka jest lekooporna, tylko pójdzie na czarny rynek albo będzie ryzykować ukaraniem, uprawiając ziele na oknie, bo tak robią rodzice dzieci w tej chwil”.
[9] Kopacz „w myśl przepisów tej ustawy, pewne rzeczy, które jeszcze dzisiaj są proste, stają się niemożliwe”.
[10] Arłukowicz „Był tutaj szef Instytut Włókiennictwa i powiedział jasno: nie widzę problemu z uprawą pod kontrolą MSW. Ustaliliśmy to i szliśmy do kompromisu. […] Przyszedł szef Narodowego Instytutu Leków i powiedział, że jest w stanie wyprodukować ten olej, wie jak to zrobić i jego naukowcy potrafią to zrobić bezpiecznie dla pacjentów w instytucji państwowej, kontrolowanej przez państwo”. […]doszliśmy do kompromisu. Mówię o tym, że państwo pod kontrolą mechanizmów państwa będzie to uprawiać, żeby pacjenci mieli dostęp. […] Jednak polityka wzięła górę, gdzieś zapadła decyzja. Nie wiem, gdzie, czy przy biurku ministra zdrowia, czy przy Nowogrodzkiej. […] że macie zrobić taki projekt ustawy na niby, który będzie pacjentów oszukiwać, bo pokazujecie pacjentom figę z makiem. Mówicie im: idźcie do apteki, a apteka niech ściągnie od kogoś susz, nie wiadomo, skąd, nie wiadomo, jak. Przecież my chcieliśmy to robić poprzez instytucje państwa. […] ten projekt po prostu oszukuje pacjentów. Ta ustawa jest niepotrzebna, szkodliwa, co więcej, w mojej ocenie uruchomi podziemie, będzie uprawomocniać pewne złe rzeczy, które dzieją się na tym rynku. Nie przyniosą panowie tą ustawą pomocy pacjentom. Narobicie szkody […].
[11] Łanda: Skontaktowaliśmy się z producentem. Producent powiedział nam, że władnym dysponowania suszem marihuany jest rząd holenderski poprzez jedną z agencji. W związku z tym, napisaliśmy do tej agencji i czekamy na odpowiedź i kontakt z tej agencji.
[12] Ad vocem Dyrektor biura poselskiego posła Piotra Liroya-Marca Maciej Maciejowski „Otóż, pan minister Łanda przed chwilą przyznał, że nie ma żadnego potwierdzenia, że ktokolwiek jest w stanie dostarczyć lekarstwo, czy nazwiemy to suszem, surowcem farmaceutycznym, czy w jakikolwiek inny sposób. Pan minister przyznał, że wysłał maila czy też wysłał do rządu holenderskiego jakieś zapytanie, ale nie powiedział, kiedy. Nie zająknął się nawet w sprawie odpowiedzi. Widać więc, że polski rząd w tej chwili z premedytacją dąży do wprowadzenia szkodliwego projektu ustawy, popiera przyjętą przez rządzącą większość poprawkę, która ten projekt ustawy kastruje – że tak powiem – pozbawiając go realnego sensu, czyli dostarczenia potrzebującym chorym surowca i przyznał, że polski rząd nie ma żadnej gwarancji, że to, co tu nam prezentuje, nie jest fikcją prawną”.
[13] Raczak „Takie jest założenie, że pacjent dostanie receptę, pójdzie z receptą do apteki i następnego dnia ma gotowe lekarstwo. […] jest deklarowane, że lecznicza marihuana będzie dostępna w aptekach, do zrealizowania następnego dnia. Jeśli za 3 miesiące czy za 6 miesięcy okaże się, że to nie działa, można będzie gładko wystąpić o uprawę polską. W ciągu pół roku będziemy wiedzieć, ile jej trzeba i ewentualnie wystąpimy o uprawę. Takie było podejście. […]surowiec farmaceutyczny dostępny w aptekach, to może nie będzie idealne rozwiązanie, ale monitorujmy to. Jeżeli to będzie monitorowane i okaże się, że to rzeczywiście słabo działa, to wywołajmy ten temat”.
Łanda Natomiast jeśli popyt byłby bardzo duży, zapotrzebowanie byłoby bardzo duże i import nie byłby w stanie zapewnić odpowiedniej podaży pochodnych kannabinoidów na rynku, to wtedy oczywiście rozważymy uprawę odpowiednich roślin w Polsce pod kontrolą.
[14] Liroy „[…] choć panowie to mówią, to żadnej odpowiedzialności za to nie poniosą. My jako Kukiz15 wielokrotnie mówimy o totalnym braku odpowiedzialności urzędników państwowych. Wiele mogą powiedzieć, ale nigdy nie wezmą za to odpowiedzialności. Jedyni, którzy poniosą odpowiedzialność, to ludzie chorzy”.
[15] Federal Institute for Drugs and Medical Devices (odpowiednik polskiego URPL).
[16] Ostatecznie nie ma to dla pacjenta zasadniczego znaczenia, gdyż w Cannabis znajdują się setki różnych kannabinoidów, czy innych związków organicznych, takich jak terpeny, czy flawonoidy. Zatem sam stosunek z dokładnością co do procenta, jedynie dwóch z setek kannabinoidów ma dla pacjenta mniejsze znaczenie, niż otrzymanie terapii w ogóle. Tym bardziej, że obecny poziom wiedzy nie pozwala nam jednoznacznie, a priori, dla każdego przypadku stwierdzić jakie jest właściwe dawkowanie i w jakich stężeniach. Przeważnie, tak jak ma to miejsce w przypadku dawkowania wielu leków, jest to bardzo indywidualna kwestia, do której dochodzi się na podstawie indywidualnych reakcji organizmu konkretnego pacjenta. Po drugie, jeżeli rzeczywiście, zgodnie z deklaracjami ustawodawcy, miałoby dochodzić do wytwarzania w aptece leków recepturowych na bazie Cannabis, to relacja THC do CBD mogłaby być w procesie ekstrakcji/ destylacji korygowana. Po trzecie, ze względu na brak stosownego opisu w Farmakopei Polskiej, obecnie najpowszechniejszą formą przyjmowania leków jest waporyzacja suszu, która nie jest standaryzowana i dla której brak jest dokładnych naukowych opracowań co do przyswajalności poszczególnych kannabinoidów.
[17] Art. 95 ust. 1 Prawa Farmaceutycznego
[18] 94a PF