Kilka dni temu lotem błyskawicy media obiegła wiadomość o wyroku TSUE w „sprawie CBD„. Z tego co zauważyłem, większość publikacje na ten temat, ograniczała się do zreferowania treści rozstrzygnięcia. Nie doszukałem się jednak wsród nich analizy skutkującej komentarzem, co do konsekwencji wyroku. Pozwoliłem sobie zatem na spisanie kilku słów refleksji co do potencjalnego wpływu wyroku na przyszłość branży konopnej w Europie.

CBD nie jest środkiem odurzającym.

Branża, co zrozumiałe, bardzo optymistycznie odebrała wyrok. Moim zdaniem samo rozstrzygnięcie nie jest niczym zaskakującym ani rewolucyjnym.  

Przypomnijmy, że w zeszły czwartek Trybunał stwierdził, iż francuskie przepisy zakazujące ekstrakcji CBD z kwiatów i owoców, są sprzeczne z europejską swobodą przepływu towarów. Umówmy się – francuskie ograniczenia uniemożliwiające ekstrakcję najbogatszych w kannabinoidy części rośliny nie miały żadnego racjonalnego uzasadnienia, (zwłaszcza w zderzeniu z argumentem, że syntetyczne CBD nie napotyka na żadne tego rodzaju przeszkody), przez co były nie do obrony. Pierwszym oczywistym i bezpośrednim skutkiem rozstrzygnięcia powinno być otwarcie francuskiego rynku na niektóre produkty z CBD. 

Paradoksalnie, tym co powinno mieć większy wpływ na rynek jest kwestia rozważana przez sąd nieco przy okazji, a prowadząca do konkluzji, że CBD nie jest środkiem odurzającym. Co więcej, (pkt 72) CBD „nie ma skutków psychotropowych jak również brak danych naukowych dla stwierdzenia szkodliwych skutków dla zdrowia ludzkiego.”

Borat by powiedział „great success”, a młodzież: „well done Captain obvious”, ale… przyznać się!

Kto z Was tego nie wiedział?

Dla środowiska konopnego jest to jasne od dawna, a jedynym „zaskoczonym” może być Komisja Europejska. Bowiem zdaje się, że to właśnie wątpliwości co do „narkotycznego” statusu CBD były powodem wstrzymania przez KE procedowania wniosków w przedmiocie Novel Food? 

Dlatego najpoważniejszym skutkiem orzeczenia powinno być wznowienie prac KE, ale jak wiemy, nie nastąpi to aż do grudnia, kiedy to komisja ds. Narkotyków ONZ przeniesie ziele konopi z IV grupy.  To właśnie dziwi mnie najbardziej.

Czy Europy nie stać na własną politykę narkotykową? 

Czy naprawdę EU musi oglądać się na kraj, który omal ponownie nie wybrał Trumpa na prezydenta? Który opierając się na kłamstwie, ze względów rasistowskich, ksenofobicznych i antypacyfistycznych wypowiedział wojnę Cannabis, aby dziś dopuszczać ją do rekreacyjnego użytku w bodajże w 15 stanach, a ze względów medycznych w 35?

Przecież UE dysponuje, powołanym na podstawie Rozporządzenia nr 1920/2006, Europejskim Centrum Monitorowania Narkotyków i Narkomanii, którego celem jest dostarczanie unijnym instytucjom i krajom UE „obiektywnych, wiarygodnych i porównywalnych informacji dotyczących narkotyków i narkomanii oraz oferowanie decydentom danych niezbędnych do sporządzania przemyślanych przepisów i strategii antynarkotykowych”.

Pewną bezradność trybunału pokazuje fakt, że aby dojść do wniosku, że CBD nie jest środkiem odurzającym TSUE musiał się posłużyć wykładnią celowościową Jednolitej Konwencji, bo jego zdaniem wykładnia językowa mogłaby prowadzić do odmiennych wniosków?!  (pkt. 71)

Przyznam, że umyka mi tok rozumowania trybunału. Skoro środkiem odurzającym jest to co znajduje się w Wykazie (swoją drogą specyficzny sposób definiowania, bowiem Konwencja nie określenia cech wspólnych zbioru substancji odurzających np. wpływ na ośrodkowy układ nerwowy powodujący zaburzenia w postrzeganiu rzeczywistości), a w wykazie znajduje się „KONOPI INDYJSKICH ZIELE I ŻYWICA”, to chyba jasnym jest, że kannabidiol (CBD) nie jest środkiem odurzającym i nie ma potrzeby odwoływania się do wykładni celowościowej?! Już na gruncie semantycznym jasnym jest, że koło od samochodu nie jest samochodem, tak samo jak kannabidiol to nie ziele konopi.

Poza tym wątpliwości i sprzeciw w ogóle budzi fakt opierania rozstrzygnięcie TSUE na Jednolitej Konwencji. Zwróćmy uwagę, że tekst aktu z 1961 r. (układ endokannabinoidowy został odkryty i opisany w latach 90) jest archaiczny i zupełnie nie przystaje do dzisiejszego stanu nauki i wiedzy. Po pierwsze, Konwencja – inaczej niż przepisy europejskie, w zasadzie nie rozróżnia Konopi Włóknistych i innych, a wszystkie konopie wrzuca do jednego wora Konopi Indyjskich.

Po drugie, Konwencja zamieszcza Cannabis w wykazie IV, jako środek odurzający szczególnie niebezpieczny, nie posiadający zalet terapeutycznych. Jak już wspomniałem, przy odrobinie szczęścia, jeszcze w tym roku dojdzie do reklasyfikacji i rehabilitacji Cannabis. Jeżeli jednak ma się świadomość, że prohibicja Cannabis, sankcjonowana przez Konwencję, mimo braku naukowych dowodów na jej szkodliwość, przy jednoczesnym istnieniu dowodów na jej medyczne właściwości, jest skutkiem rasistowskich i ksenofobicznych uprzedzeń, to opieranie europejskiego orzeczenia w 2020 r. na tekście Konwencji z 1961 r. jest co najmniej dyskusyjne.

Myślę, że już pora na spójną, opartą na dowodach naukowych jednolitą politykę europejską ws. konopi. Młody rynek już się kształtuje i siłą rzeczy będzie dążył do profesjonalizacji, ale aby mogło to nastąpić, należy rozwiązać kilka prawdziwych problemów. 

0,2% THC dotyczy rośliny, czy również produktów z niej uzyskiwanych?

Przede wszystkim obserwacja produktów dostępnych na rynku zmusza do refleksji nad (wydawałoby się oczywistą kwestią), a mianowicie czy poziom 0,2% THC odnosi się do rośliny i ma na celu dystynkcję pomiędzy konopią włóknistą a inną, czy odnosi się także do produktów konopnych? Sam ten problem nie był bezpośrednio przedmiotem orzeczenia, ale państwo francuskie nie miało co do tej kwestii wątpliwości, wskazując, że (pkt 27) „zawartość 0,2% THC ma zastosowanie do rośliny konopi, a nie do gotowego produktu, który z niej pochodzi”. TSUE prześlizgnął się nad problemem, stwierdzając, że (pkt 31) „poziom THC obecny w badanych produktach, był zawsze niższy od dopuszczalnego prawem progu”. Jakiego progu? Czy jest jakiś poziom „dozwolonego stężenia THC” w produkcie będącym przedmiotem orzeczenia, czyli wkładzie do e-papierosa? Z innego fragmentu wyroku (pkt 55) można wnosić, że THC „był na poziomie zanieczyszczenia.” Myślę, że taka niepewność prawa (zwłaszcza dziedziny prawa umieszczonej na styku regulacji karnych, farmaceutycznych i handlowych) nie służy przedsiębiorcom.

Wracam do pytania o faktyczny skutek orzeczenia. Tj. co ono zmieni? Jak wpłynie na rynek?

Obecnie przedsiębiorcy borykają się z istotnym problemem. Nie jest tajemnicą, że roślina uprawiana w naturalnych warunkach (outdoor) w zależności od wielu zmiennych czynników zewnętrznych (w tym atmosferycznych), będzie miała różne stężenia kannabinoidów. Do poziomu 0,2% THC wszystko jest okay. Uprawa sprzedaż i dystrybucja takiego suszu jest legalna. Jeżeli jednak zdarzy się, że stężenie THC przekroczy ten magiczny, ale sztuczny pułap, to przedsiębiorca zmienia się w dilera, który wprowadza środek odurzający na rynek. Poza odpowiedzialnością karną, grozi mu także przepadek plonów. Parlament Europejski zdaje się zauważać ten problem, jednak ostatnie uzgodnienie stanowiska co do podniesienia pułapu do 0,3% THC w ramach wspólnej polityki rolnej najprawdopodobniej niewiele pomoże rolnikom oraz przedsiębiorcom. Dlatego należałoby postulować określenie dopuszczalnego stężenia THC na poziomie 1%.

Ograniczenie swobody przepływu towarów

Czy idąc tokiem rozumowania TSUE, zważywszy, że część państw (Włochy 0,6%) zdecydowała się zawiesić poprzeczkę wyżej, to czy przepisy krajowe określające dopuszczalne stężenie na poziomie 0,2% nie są środkiem o skutku równoważnym z ograniczeniami ilościowymi w rozumieniu 34 TFUE (jeżeli utrudnia on dostęp do rynku jednego państwa członkowskiego produktów pochodzących z innych państw członkowskich)? (pkt. 81) Przecież jak wywodzi TSUE przepis krajowy powinien być właściwy do zagwarantowania realizacji zamierzonego celu (ochrony zdrowia publicznego) i nie powinien wykraczać poza to co jest konieczne dla jego osiągnięcia. Jak państwo członkowskie uargumentuje, że akurat poziom 0,2% THC jest konieczny, a nie np. 0,5%?